Dla Polek, które choć trochę mieszkały w Chinach i nieco poznały ten kraj, urodzenie się w nim kobietą wydaje się dosyć niefortunne. Swoje spostrzeżenia zapisuję z perspektywy Polki, żyjącej w 2010 roku w wolnym kraju, w którym demokracja i względne równouprawnienie kobiet i mężczyzn są już sprawą oczywistą, choć nie zapominamy, że to drugie jest efektem trudnej walki naszych przodków. Korzystamy z tych darów każdego dnia, nie zastanawiając się nawet, jak żyją mieszkanki wielu innych krajów.
Do Chin trafiłam po raz pierwszy w roku 1995 w ramach dwuletniego stypendium. Od tamtego czasu powracam tu raz lub kilka razy do roku, odwiedzając różne rejony tego ogromnego kraju. W międzyczasie jeden rok spędziłam na Tajwanie. Niezmiennie zdumiewa mnie bardzo zróżnicowana sytuacja kobiet w poszczególnych częściach Chin. Moim zdaniem w najtrudniejszej sytuacji znajdują się mieszkanki północy. Ilość alkoholu spożywanego przez tutejszych mężczyzn jest największa w całych Chinach, co stanowi bardzo poważny lokalny problem społeczny. Tutejsze kobiety od dziecka uczone są, jak należy służyć mężczyźnie i nie uskarżać się na swój los. W tym regionie kobieta bez mężczyzny właściwie nie funkcjonuje. Kiedyś, odwiedziwszy zamieszkałych na północy Chin znajomych, zostałam zaproszona do stołu z samymi tylko mężczyznami, podczas gdy kobiety nam usługiwały. Kiedy skończyliśmy jeść i wstaliśmy od stołu, kobiety zajęły nasze miejsca i dokończyły resztki z naszych talerzy. Podaję przykład skrajny, wiem jednak, że na północy Chin taka sytuacja panuje w wielu domach.
Im dalej na południe, tym sytuacja kobiet ulega większym zmianom, niemniej do równouprawnienia ciągle jest jeszcze bardzo daleko. Po prostu południowcy mniej piją, jednak niewierność małżeńska w całym kraju jest normą, zwłaszcza w kręgach biznesowych. Jeżdżąc po Chinach, ma się wrażenie, że to kraj mężczyzn, którzy oprócz obowiązków mają też prawa, podczas gdy kobiety mają praw znacznie mniej i przez wielu mężczyzn ciągle jeszcze traktowane są bardzo przedmiotowo. Na szczęście, chińskie kobiety mają obecnie większy dostęp do wielu dziedzin życia niż bywało to dawniej. Jeszcze prababkom współczesnych Chinek krępowano stopy, o ile urodziły się w rodzinie o odpowiednio wysokim statusie. W tym samym czasie ich służące czy chłopki miały „brzydkie”, długie, nieskrępowane stopy, aby w pełni móc służyć swym paniom. Zwyczaj ten utrzymywał się w Chinach od X do początku XX wieku (dopiero w 1912 roku został prawnie zakazany). W praktyce prowadził on do więzienia kobiet w rodzimych stronach, gdyż zbolałe stopy zniechęcały je do dalekich podróży. Z kolei mężowie, przebywający niejednokrotnie na długich wyprawach wojennych, mieli wówczas pewność, że dzieci, które rodziły ich żony, to ich prawdziwe potomstwo. Kiedy myśleli o swych żonach, stawały im przed oczami obrazy ich pięknych, maleńkich, liliowych stóp.
Opis losu współczesnej Chinki zacznijmy od kwestii założenia przez nią rodziny. Ciągle w Chinach niezbyt często się zdarza, aby młodzi kierowali się w tej sferze głównie względami uczuciowymi. Na pytanie, ile par studenckich pobiera się, znajome z Uniwersytetu Języków Obcych w Szanghaju odpowiadają, że najwyżej kilka spośród kilkuset. Presja środowiska i konieczność tzw. dobrego startu oraz „wejścia w społeczeństwo” (to termin często używany przez Chińczyków na oznaczenie stania się użytecznym obywatelem) jest dla większości młodych ludzi w Chinach zbyt duża, aby ze względów uczuciowych „iść pod prąd”. Po ukończeniu studiów wolą oni powrócić do swych rodzimych, prowincjonalnych miejscowości i tu, z pomocą rodziny lub zarekomendowanej przez nią swatki, związać się z kimś znajomym w podobnym wieku i w podobnej sytuacji życiowej. Warto przy tym pamiętać, że w Chinach małżeństwo traktuje się ciągle jeszcze jak inwestycję, mającą na celu kontynuację rodu.
Xianqi liangmu, czyli chiński ideał mądrej żony i dobrej matki, to cel do jakiego dąży większość chińskich mężatek. Otoczenie wymaga od nich, by były pragmatyczne i posłuszne systemowi konfucjańskiemu, w którym żyją. Ich ludzkie szczęście nie jest w kulturze chińskiej sprawą nadrzędną. Co ciekawe, obowiązujący w Chinach do dziś hierarchiczny system konfucjański spośród opisanych w nim pięciu typów relacji społecznych, tylko w jednym wymienia kobietę, a i to w podrzędnej roli. I tak: podwładny podlega przełożonemu, syn ojcu, młodszy brat starszemu, a żona mężowi. Ostatni typ zależności to ta między przyjaciółmi. Co do kobiety, to zaleca się jej, aby w dzieciństwie słuchała ojca, w małżeństwie męża, a jeśli zostanie wdową – syna. W takich warunkach uzasadnione są współczesne dążenia emancypacyjne młodych Chinek, zwłaszcza tych, które mieszkają w dużych miastach, gdzie opinia publiczna ma mniejszą siłę niż w miasteczkach czy na wsiach. Formalne związanie się z tzw. dobrą partią zapewnia dziewczynie poważanie społeczne, życie w luksusie oraz opinię osoby sukcesu. A gdy w takim związku dodatkowo urodzi chłopca, sukces jest podwójny.
Co zaś z tymi, którym się nie poszczęściło, gdyż są za mało zamożne lub zaradne, ale za to są na przykład urodziwe? Mają szansę zostać tzw. małą żoną, czyli żoną nieformalną, inaczej – utrzymanką. Ich partnerzy kupują im mieszkania, w którym żyją najpierw same, a potem z ich wspólnym dzieckiem. W świecie zewnętrznym mężczyzna ma już żonę i, zgodnie z polityką państwa, jedno dziecko. W rzeczywistości jednak zyskuje także drugie.
Część młodych Chinek z różnych względów decyduje się też na prostytucję, w której także obowiązuje hierarchia: od zwykłych, niewyrafinowanych, ulicznych, biednych panien lekkiego obyczaju po ekskluzywne call-girls, które można spotkać w pięciogwiazdkowych hotelach – piękne, modne, szczupłe, wysokie, często inteligentne i ambitne. W większości przypadków dziewczyny te ukrywają przed rodzinami swój zawód.
Wróćmy jednak do kwestii małżeństwa. Pecha mają te kobiety, które urodziły się w roku ognistego konia (czyli na przykład w 1966 r.), jako że Chińczycy są wciąż jeszcze nieco zabobonni i uważają za niebezpieczne wiązać się z kobietami z tego właśnie znaku. Przedstawicielki innych znaków są lepszymi kandydatkami na żony, niemniej do dziś jeszcze, szczególnie na południu kraju, wielu młodych ludzi lub ich rodziców korzysta z porady wróżbity w kwestii zawarcia małżeństwa.
W Chinach większość kobiet na wszystkie możliwe sposoby stara się urodzić syna. Doradzają sobie, kiedy współżyć, by urodzić męskiego potomka, co jeść, a kiedy są już w ciąży, starają się jak najwcześniej poznać płeć dziecka, aby w przypadku, gdy będzie to dziewczynka, móc ewentualnie usunąć ciążę. Jest to kwestia tradycji i prestiżu, które zmieniają się bardzo powoli. Dla prababek i babek współczesnych Chinek każda córka była ciężarem dla rodziny – trzeba było ją wykarmić, by potem poszła służyć innej rodzinie. Rodzice na starość nie mieli więc żadnej pociechy ze swych córek. Obecnie myślenie to powoli się zmienia, na co duży wpływ mają media. Postawa konsumpcyjna umacnia się, mieszkańcy Kraju Środka są coraz zamożniejsi, więc do reklam wybierane są obecnie często pary z córeczkami, co ma na celu zwiększenie zachowań konsumenckich także u tych rodzin oraz „wychowanie” przez reklamy przyszłych konsumentek.
Jak pokazują statystyki, w Chinach rodzi się jednak więcej chłopców niż dziewczynek (119 chłopców na 100 dziewczynek). Ta dysproporcja stwarza coraz poważniejsze problemy, takie jak rosnące zjawisko homoseksualizmu czy zakupu żon z biedniejszych krajów sąsiedzkich, np. z Wietnamu. Wzmacnia się także pozycja przynajmniej co poniektórych kobiet. Coraz więcej dziewcząt jedynaczek wstępuje w Chinach na uniwersytety, a potem robi karierę naukową. Coraz więcej przejmuje także firmy po swych ojcach, którzy nie muszą już rozglądać się wśród krewnych za jakimś chłopcem do adopcji – kontynuatorem rodzimego biznesu, jak to jeszcze do niedawna bywało.
Polityka jednego dziecka, która obowiązuje w Chinach od 1977 roku, jest obecnie mniej restrykcyjna. Powodem jest powiększająca się dysproporcja między osobami starszymi a młodszymi, z przewagą tych pierwszych, na których ktoś przecież musi pracować. Jeśli obecnie młodej chińskiej mężatce jedynaczce i jej mężowi jedynakowi urodzi się córka, po pięciu latach mogą oni w niektórych rejonach kraju starać się legalnie o drugie dziecko. A jeśli młodzi należą do mniejszości narodowej lub są mieszkańcami wsi, mogą mieć dwoje dzieci. Szczegółowo lokalną politykę związaną z powiększaniem rodziny określają miejscowe władze działające w porozumieniu z rządem centralnym.
O ile rewolucja kulturalna Mao Zedonga (w Polsce znanego bardziej jako Mao Tsetung) poprawiła sytuację kobiet w kwestii godzenia obowiązków macierzyńskich i zawodowych w Chinach kontynentalnych (reformy Mao pomimo wielu błędów przyniosły jednak częściowe korzyści, jak choćby zmniejszenie analfabetyzmu, będące efektem powszechnego obowiązku edukacji szkolnej bez względu na płeć, a wcześniej – uproszczeniem chińskich znaków), o tyle na Tajwanie sytuacja ta nadal jest trudna. Tu bowiem macierzyństwo oznacza często rezygnację z pracy zawodowej. W Chinach kontynentalnych normą jest, iż kobieta w kilka miesięcy po urodzeniu dziecka wraca do pracy, by jak najszybciej wspomóc męża w zarobkowaniu na rodzinę. Dziecko wówczas trafia do żłobka lub pod opiekę dziadków. Tymczasem na Tajwanie mężczyzna tradycyjnie udowadnia społeczeństwu swą zaradność przez samodzielne łożenie na rodzinę, co wygląda trochę tak, jakby praca kobiety przed zamążpójściem była czymś niezbyt istotnym. Nie dziwi zatem wzrastająca liczba tajwańskich singielek, które postawiły na karierę zawodową; trend podobny jak w Japonii.
W Chinach i na Tajwanie dziecko to inwestycja. Po urodzeniu nazywa się je „małym cesarzem”, nosi na rękach lub plecach (uważa się, że wożenie w wózku jest dla dziecka niezdrowe), rozpieszcza, gdy jest malutkie, by potem posłać do najlepszych, drogich szkół (decydujące są jednak wyniki w nauce, stąd powszechne jest posyłanie dzieci na korepetycje), a na końcu obarczyć ciężarem odpowiedzialności za rodzinę lub przynajmniej spowodować, by utrzymywało się samodzielnie.
To, co uderza w chińskiej kulturze, to przedmiotowe podejście do kobiety. Znaczenie ma wyłącznie mężczyzna, z nim się należy liczyć. Wyjątek stanowią kobiety zamożne i posiadające władzę oraz wpływy, co jednak zdarza się niezwykle rzadko.
Dość specyficznym obszarem w Chinach jest Szanghaj, którym straszy się chińskich kawalerów. Wzięcie żony szanghajki oznacza dla Chińczyka przyjęcie roli pantoflarza, gdyż dziewczyny z tego miasta słyną w całym kraju z tego, że zarządzają domem i pieniędzmi niczym mężczyźni przebrani w spódnice. W południowo-wschodnich Chinach poznałam wioski, w których ciężkie prace są domeną kobiet. To one pracują na placach budowy, w zakładach kamieniarskich, zajmują się dziećmi i prowadzą domy. Prawdziwy raj dla leniwych mężczyzn!
Być kobietą we współczesnych Chinach oznacza większe poczucie przynależności do własnej płci niż w Europie. Ma to związek z sytuacją polityczno-społeczno-kulturalną. Kiedy jestem w Chinach, często przychodzą mi na myśl dwa chińskie pojęcia – yuanfen i yin-yang. Pierwszy termin oznacza przeznaczenie, w które Chińczycy wierzą i którym tłumaczą wiele spraw – mieć dobre yuanfen to, na przykład, urodzić się chłopcem w zamożnej, wpływowej rodzinie. Z kolei yin-yang to dwa walczące ze sobą pierwiastki: pierwszy – żeński – jest mokry, chłodny i mroczny, drugi – męski – jest jasny, błyszczący i odpowiedzialny za siłę, moc oraz sprawczość.
O ile Chinami w dalszym ciągu zarządzają mężczyźni, to przecież od chińskich kobiet zależy czy, swych synów wychowają na macho czy nie. A że Chińczycy po wiekach izolacji, w ostatnich dziesięcioleciach coraz częściej zerkają na Zachód i go odwiedzają, to może wkrótce zaczerpną stąd także ideę większego równouprawnienia. Bo chociaż yin nie może istnieć bez yang, to przecież tym bardziej yang nie może obyć się bez yin. Wie już o tym każde chińskie dziecko – i chłopiec, i dziewczynka.
Tekst i zdjęcia Agnieszka Putkiewicz